Recent Posts

31 stycznia 2010

Drugi porządek pomagania



Drugi porządek pomagania 

Pomaganie służy z jednej strony przeżyciu, z drugiej rozwojowi i wzrastaniu. Przeżycie, rozwój i wzrastanie zależą od szczególnych okoliczności zewnętrznych i wewnętrznych. Wiele okoliczności zewnętrznych jest danych z góry i nie sposób ich zmienić (np. choroba dziedziczna lub następstwa pewnych wydarzeń lub następstwa własnej lub cudzej winy). 
Kiedy pomaganie nie uwzględnia okoliczności zewnętrznych albo nie chce ich dostrzegać, skazane jest na niepowodzenie. 
Tym bardziej dotyczy to okoliczności wewnętrznych. Należą do nich czyjeś szczególne zadanie osobiste (misja), uwikłanie w losy innych w rodzinie i ślepa miłość, która pod wpływem sumienia trzyma się kurczowo myślenia magicznego. Co konkretnie znaczy, wyjaśniłem szczegółowo w książce „Porządki Miłości”, w rozdziale „O niebie, które wywołuje chorobę i o ziemi, która leczy”. 
Wielu pomagającym cudzy los może się jawić jako ciężki i chcieliby go odmienić. Ale często nie dlatego, że klient tego potrzebuje lub chce, lecz że oni sami ów los źle znoszą. Kiedy klient mimo to nadal pozwala sobie pomagać, to nie tyle dlatego, że tego potrzebuje, lecz że chce pomóc pomagającemu. Takie pomaganie staje się braniem, a przyjmowanie pomocy staje się dawaniem. 
Drugi porządek pomagania jest zatem taki, że podporządkowuje się ono okolicznościom i tylko tak dalece ingeruje, dając wsparcie, jak na to pozwalają okoliczności. Takie pomaganie jest powściągliwe, ale ma siłę. 
Nieporządek pomagania w tym przypadku polegałby na zaprzeczaniu okolicznościom albo ich przysłanianiu, gdy tymczasem trzeba spojrzeć im w oczy wspólnie z tym, kto szuka pomocy. Wola pomagania wbrew okolicznościom osłabia zarówno pomagającego, jak i tego, kto oczekuje pomocy albo któremu się ją proponuje albo nawet narzuca. 

Archetyp pomagania 
Archetypem pomagania jest relacja między rodzicami a dzieckiem, przede wszystkim stosunek matki do dziecka. Rodzice dają, dzieci biorą. Rodzice są duzi, bogaci, mają przewagę, dzieci są małe, biedne, potrzebują wszystkiego. Ponieważ rodzice i dzieci oddani są sobie w głębokiej miłości, to wzajemne dawanie i branie może być niemal bezgraniczne. Dzieciom wolno oczekiwać od rodziców prawie wszystko. 
W relacji między rodzicami a dziećmi oczekiwania dzieci i gotowość rodziców do ich spełnienia są konieczne. Panuje porządek. 
Porządek panuje jednak tak długo, jak dzieci są jeszcze małe. W miarę, jak rosną, rodzice stawiają im granice, o które dzieci mogą się potykać i dzięki nim dojrzewać. Czy wówczas rodzice mniej kochają swoje dzieci? Czy byliby lepszymi rodzicami, gdyby nie stawiali im żadnych granic? Czy też okazują się dobrymi rodzicami właśnie przez to, że wymagają od dzieci czegoś, co je przygotowuje do dorosłego życia? Dzieci w tej fazie często biorą to rodzicom za złe, ponieważ wolałyby podtrzymać pierwotne uzależnienie. Ale właśnie dzięki temu, że rodzice się wycofują i nie spełniają oczekiwań dzieci, pomagają im wyzwalać się z zależności i krok po kroku działać na własną odpowiedzialność. Tylko w ten sposób dzieci odnajdują własne miejsce w świecie dorosłych i z biorących stają się dającymi. 


28 stycznia 2010

Źródło życia

IMG_2047

Źródło życia


Wyobraź sobie, że jesteś przedzielony w środku

po jednej stronie czujesz ojca

za ojcem czujesz jego rodziców
a za nimi jego dziadków
a jeszcze dalej jego pradziadków
Otwierasz się na siłę życia
która płynie do ciebie przez wszystkich tych przodków
czujesz ich siłę
czasami sięga ona dużo dalej
wszyscy ci przodkowie wypełnili życie
wzięli je i przekazali dalej
Czujesz ciepło które z ich siłą płynie do ciebie
może czujesz różnicę z drugą stroną
gdzie brak jeszcze tego połączenia
Teraz przechodzisz na drugą stronę
i czujesz za sobą matkę
za matką czujesz jej rodziców
za nimi jej dziadków
pradziadków i prapradziadków
splot wielki i rozgałęziony
wszystko pełne życiowej siły
która z daleka przez tych członków płynie do ciebie i cię przenika
Teraz czujemy jak obydwa strumienie życia
płynące od ojca i od matki
splatają się w tobie jedność
niepowtarzalną jedność
czujesz ciepło i siłę
a może też jak tak siła się spiętrza i chce płynąć dalej
. przez nas na wskroś,
do własnych dzieci i do zadań w służbie życia
W ten strumień stawiamy też być może chorobę
choroba czasami przerywa połączenie ze strumieniem życia
uświadamia nam że coś zostało przerwane
chce żebyśmy tę lukę pokonali
gdy pod wpływem choroby
przywrócimy to połączenie ze strumieniem życia
wtedy choroba wypełniła już swoje zadanie
____________________________
Wygodniej to samo poczytasz tutaj
Bookmark and Share

Matka

matka100

 Matka - medytacja

 zamknij oczy

wyobraź sobie, że stoisz jako małe dziecko przed swoją matką
patrzysz na nią tak, jak małe dziecko patrzy na swoją matkę
z pełnym uwielbieniem, całkowicie skierowany na nią
wszyscy kiedyś tacy byliśmy
patrzysz na matkę i mówisz jej:
dziękuję
przypominasz sobie wszystko, co dla ciebie zrobiła:
nosiła cię w swoim łonie, w bólach zrodziła, karmiła cię swoją piersią
i stale o tobie myślała – cały dzień:
jak dziecko się czuje? czego potrzebuje? czy jest głodne?
czy coś je boli?
czy potrzebuje pociechy? czy może wziąć je w ramiona?
cały dzień była tym zajęta, przez wiele lat
patrzysz na nią i mówisz:
kochana mamo – dziękuję
Bert Hellinger 2004

____________________________
Wygodniej to samo poczytasz tutaj 
Bookmark and Share

Biografia - czasy wojny

08
W tym roku skończy pan 80 lat. Gdy Hitler doszedł do władzy, miał pan siedem lat. Przypomina pan to sobie?
Oczywiście. Ojciec wrócił wieczorem z pracy i powiedział do matki: »Hitler jest kanclerzem«. Był bardzo przybity. Przeczuwał, co to znaczy. Wkrótce mieliśmy się przekonać na własnej skórze. Mieszkaliśmy w Kolonii i chcieliśmy się w niedzielę wybrać na wycieczkę do Bergische Land. Poszliśmy na poranną mszę i wyszedłszy z kościoła, czekaliśmy na tramwaj. Do ojca podszedł człowiek z SA i zrobił jakąś uwagę. Mój ojciec odpowiedział. Na co ten z SA zaczął na niego krzyczeć i chciał go aresztować. W tym momencie nadjechał tramwaj, moi rodzice i my troje dzieci szybko wsiedliśmy. Konduktor zamknął natychmiast drzwi i tramwaj odjechał. Ale ten człowiek z SA wskoczył na rower i jechał krzycząc za tramwajem. Motorniczy przejechał następny przystanek, gubiąc tego człowieka z SA. Pasażerowie bili mu brawo. To było w Kolonii wtedy jeszcze możliwe. Później już nie.
Już w wieku dziesięciu lat wyszedł pan z domu i był w internacie.
 Dlaczego?
dużo więcej możliwości i większe swobody. To nie byłoby możliwe w domu.
Czy oboje rodzice byli całkowicie za tym?
Moja matka była całkowicie za tym, mój ojciec był raczej powściągliwy, mówiąc delikatnie. Ale on także się zgodził i pokrył koszty.
Trafił pan w roku 1936 do tego katolickiego internatu. Jak odnosili się ojcowie do narodowego socjalizmu? Czy w ogóle zauważył pan co z ich postawy?
Znajoma matki usłyszała o tym internacie. Wiedziała, że chcę zostać księdzem. To było dla mnie jasne już w wieku pięciu lat. Dlatego powiedziała matce: „To przecież świetna okazja". Internat był prowadzony przez ojców misjonarzy z Marianhill. Mieścił się w Lohr nad Menem. Mieszkaliśmy w internacie i chodziliśmy do miejskiego gimnazjum.
To, że moi rodzice umożliwili mi pobyt w internacie, było wielkim darem. To była znacząca cezura w moim życiu. Miałam dziesięć lat i nagle znalazłem się w innym świecie. Ale dzięki temu miałem  Opowiem mały epizod. Po anszlusie Austrii były w Niemczech powszechne wybory. Najwidoczniej kilku ojców z internatu oraz kilka sióstr, który prowadziły kuchnię, głosowali na nie. Ale to nie były tajne wybory i przechwycono kartki do głosowania. Wieczorem po wyborach SA zorganizowało marsz z pochodniami. Bezpośrednio po nim grupa członków SA stanęła przed internatem i namazała wielkimi literami na ścianie domu: „Tutaj mieszkają zdrajcy" oraz „Głosowaliśmy na nie". Potem wybili prawie 200 szyb w oknach. Także do naszej sypialni, w której już leżeliśmy w łóżkach, leciały kamienie. Nazajutrz aresztowano dwóch ojców, a ma wysłani zostaliśmy na ferie.
W wieku dziesięciu lat wyszedł pan niejako z domu. Czy miał pan w internacie wzorce, którymi się pan kierował?
Ojcowi kierujący internatem byli po prostu dobrzy. Wszystko nam umożliwiali, sport, wędrówki, lekcje muzyki, przedstawienia teatralne. Uczyłem się gry na skrzypcach, grałem w orkiestrze i śpiewałem w chórze. Mieliśmy też wielką bibliotekę.
Nie tęsknił pan za domem? Był pan dosyć daleko od domu.
Nie. Jeździłem przecież na ferie do domu. Czas w internacie był dla mnie bardzo piękny. Czułem się pod każdym względem wspierany. Ojcowie nas lubili i wspierali. Stale byliśmy czymś zajęci. Nie było tam nudy.
Jeśli pomyślę, jakie wielkie znaczenie przypisuje pan w pracy terapeutycznej rodzinie i jak mało nacieszył się pan rodzinnością - czy nie było kropli goryczy?
W internacie czułem się jak w domu. Ale w roku 1941 internat został zamknięty. Wtedy pojechałem znów do domu i byłem dwa lata w Kassel u rodziców. Wtedy tam się przeprowadzili z Kolonii. Miałem wtedy 15 lat.
A więc w okresie dojrzewania. Przypominam sobie, gdy po dłuższym pobycie poza domem wróciłam, dostałam ostatni policzek od ojca, ponieważ nie dawałam sobie nic powiedzieć.
Jak to było z panem?
Ach, wie pani, była przecież wojna. Na takie rzeczy właściwie nie mieliśmy czasu. Mój ojciec wspierał wszystko, gdy czegoś chciałem, koncerty lub teatr. Pod tym względem nie było żadnych ograniczeń. Pracował po dziesięć dwanaście godzin dziennie jako inżynier w zakładzie zbrojeniowym i wracał późno wieczorem do domu.
A mieliśmy interesujących sąsiadów. Obok mieszkała rodzina Würmeling. Ich ojciec został później za Adenauera ministrem do spraw rodziny.
Przypominam sobie bardzo dobrze. Było nas sześcioro w domu i zniżka na kolej dla wielodzietnych rodziny została nazwana od jego nazwiska "würmelingiem".
Jego najstarszy syn był moim przyjacielem. W tym domu bywało wielu jezuitów. To, jak tam rozmawiano i dyskutowano, zrobiło na mnie jako 15-16 letnim chłopcu niesłychane wrażenie. Przyjemnie było się im przysłuchiwać. Byli otwarci na świat i ludzi. Zupełne przeciwieństwo narodowych socjalistów.
Ci, z którymi się tam zetknąłem, byli bardzo wykształceni, bardzo duchowo nastawieni i zdyscyplinowani. Mieli aurę, która mi po prostu dobrze robiła.
____________________________
wygodniej to samo poczytasz  tutaj

Pierwszy porządek pomagania

helpful_tips_banner-297x300 
Pierwszy porządek pomagania jest taki, że można dać tylko to, co się ma, a oczekiwać i brać tylko to, czego się potrzebuje.
Pierwszy nieporządek pomagania zaczyna się wtedy,
- gdy ktoś chce dać coś, czego nie ma,
- a inny chce wziąć coś, czego nie potrzebuje.
- Albo kiedy oczekuje i żąda od drugiego czegoś, czego ten dać nie może, bo sam tego nie ma
- Ale też kiedy ktoś nie powinien czegoś dawać, ponieważ w ten sposób odebrałby drugiemu coś, co ten potrafi lub musi sam udźwignąć i może lub powinien to zrobić.
Dawanie i branie mają zatem granice. Sztuka pomagania polega na dostrzeganiu tych granic i ich przestrzeganiu.
Takie pomaganie cechuje pokora. Często w obliczu oczekiwań, a także cierpienia, rezygnuje się z pomagania. To, co pomagający musi przy tym narzucić zarówno sobie, jak i temu, kto szuka u niego pomocy, widzimy naocznie przy ustawieniach rodzinnych. Ta pokora i rezygnowanie przeczą wielu tradycyjnym wyobrażeniom o prawdziwym pomaganiu i często narażają pomagającego na ciężkie zarzuty i ataki.

O metodzie

image

Metoda ustawień rodzinnych przeznaczona jest dla osób mających problemy w rodzinie. Pomaga skutecznie doprowadzić do ich rozwiązania, choć często jawią się one jako nierozwiązywalne. Ustawienie w bardzo konkretny sposób przywraca porządek w systemie rodzinnym, w sytuacjach konfliktowych lub kryzysowych.

Bert Hellinger, twórca metody konstelacji rodzinnych, odkrył, że to, co dzieje się w rodzinie ma kluczowy wpływ na jednostkę i decyduje o jej zdrowiu i powodzeniu w życiu. Dotyczy to zarówno rodziny pochodzenia (rodzice, rodzeństwo, dzieci), jak i rodziny aktualnej (mąż, żona dzieci).

Czy chcemy tego, czy nie, czy wiemy o tym, czy też nie, jesteśmy częścią całości, należymy do systemu, jesteśmy połączeni z naszymi krewnymi żyjącymi, nawet pomimo dzielących nas geograficznych odległości, a także, mimo iż nie widujemy się z nimi często ( a czasem wcale). Jesteśmy połączeni także ze zmarłymi członkami rodziny, nawet z tymi, których nie poznaliśmy, bo należą do odległych generacji.

Metoda Berta Hellingera zakłada, że każdy członek rodziny, żywy czy umarły ma takie samo prawo do przynależności do systemu. Rodzina jawi się tutaj jako żywy organizm, pole energetyczne, rządzące się własnymi prawami, w którym każda należąca do niej osoba posiada swe miejsce. Można by powiedzieć, że rodzina jest swego rodzaju klanem, obdarzonym własną duszą. Dusza ta jest niejako strażnikiem moralnego porządku w każdej rodzinie. Dąży ona do wyrównania krzywd moralnych (jeśli takowe miały miejsce) w obrębie systemu, a także w stosunku do osób spoza niego. I dąży do tego wytrwale, przez pokolenia.

Dzieci są członkami rodziny, które całkowicie, poza swoją wiedzą i poza intencją przejmują wszystkie energie systemu. Nowi przybysze, czyli właśnie dzieci przejmują na siebie niesprawiedliwości i winy. Są wtedy uwikłane w los swych przodków, to znaczy, przyjmują ich postawy i losy, żyjąc niejako nie swoim życiem. W ten sposób próbują wyrównać „moralne krzywdy”, które miały miejsce w systemie.

Cóż może być taką „moralną krzywdą” dla duszy rodziny? Przedwczesna śmierć jednego z jej członków (tuż po urodzeniu, w czasie porodu, na wojnie, w wypadku, w wyniku aborcji), wykluczenie członka z systemu rodzinnego (odrzucenie, zapomnienie, zemsta, milczenie), trudny los jednego z członków rodziny (kalectwo, choroba psychiczna, wczesne wdowieństwo, bieda), zło spowodowane przez członka rodziny (gwałt, morderstwo, niesprawiedliwy spadek).

W ustawieniu uwalniają się napięcia, gdy zostanie odkryte i nazwane podobieństwo i związek. Odkryte podobieństwa zdejmują z ustawiającego konieczność odpłacenia za cudze krzywdy, tym samym uwalniają z uwikłań do życia we własny, niepowtarzalny sposób.


Osoba, która po raz pierwszy jest obecna przy ustawieniu rodziny, ze zdziwieniem stwierdzi, ze właściwie nie jest w stanie uciec od uczuciowego uczestniczenia w tym zjawisku. Przebieg ustawienia nie jest jej obojętny, czy tego chce, czy nie.
Jednak na temat ustawień istnieje nadal wiele pytań, na które nie ma jednoznacznych odpowiedzi.

„Wiedzące pole”

Ustawienia rodziny wykorzystują coś zupełnie nowego, co dotychczas nie było świadomie zauważone w żadnym kierunku terapeutycznym. Jest to fenomen, zjawisko, które po raz pierwszy zostało określone jako „wiedzące pole” przez Albrechta Mahra. Bez zrozumienia tego fenomenu nie można zrozumieć i pojąć pracy z ustawieniami rodziny.

„Wiedzące pole” znaczy tyle, że reprezentanci otrzymują dostęp do wiedzy osób, których miejsca zajęli. Jako te osoby odbierają uczucia i relacje ustawianej rodziny. Reprezentanci nawiązują kontakt z głębszą warstwą lub prawdą związków w obcym systemie – zjawisko dotychczas niewyjaśnione.

Osoba, która ustawia zawsze słucha z ogromną uwagą tego, co przekazują reprezentanci. Bardzo rzadko zdarzało się, że odrzuciła przekazywane informacje jako nietrafione. Raczej jest zaskoczona prawdziwością słyszanych wypowiedzi, nawet jeżeli są sprzeczne z powierzchownymi zachowaniami w jej rodzinie. Choć brzmi to niewiarygodnie, w ustawieniach rodzin całkowicie obcy ludzie stają się kanałem prawdy o danym systemie.

Proszę sobie wyobrazić, droga Czytelniczko, drogi Czytelniku: jesteś w grupie, aby ustawić swoją rodzinę. Dotychczas nieznany ci uczestnik ustawia jako pierwszy, wybiera cię jako reprezentanta i wskazuje ci miejsce.

Gdy stają również inni członkowie rodziny, ty wczuwasz się w swoje miejsce i nagle zaczynają ci drżeć nogi. Odczuwasz sympatię do siostry stojącej naprzeciw i niechęć do brata stojącego z boku. Zapomniana i wykluczona z rodziny ciocia zostanie ustawiona naprzeciw ciebie. Nagle w oczach pojawiają ci się łzy i czujesz niesamowitą miłość do tej nieznanej ci osoby.

To brzmi niesamowicie i jest tak niezwykłe, iż najpierw pojawia się sceptycyzm. Na zdrowy rozum trudno się z tym zgodzić, wątpliwości wydają się uzasadnione. Naturalnie, również wątpiący widzi, że reprezentanci reagują i że pojawiają się gwałtowne uczucia. Może to autorytet terapeuty prowokuje takie reakcje? „Czysta manipulacja” usłyszałem raz od rozgniewanego obserwatora po ustawieniach.

A może chodzi o autosugestię, a reprezentanci przenoszą swoje uczucia z własnej rodziny i potem coraz mocniej wchodzą w ustawienie? Jednak często pojawiają się reakcje, które nie mają nic albo mają niewiele wspólnego z rodziną reprezentanta.

Nasz rozsądek i nasze dotychczasowe doświadczenie są naszymi najważniejszymi punktami odniesienia w ocenianiu świata. Ustawienia są dla większości ludzi sprzeczne z dotychczasowym obrazem świata. Interesujące, że laikom jest zwykle łatwiej zaakceptować zjawisko ustawień. Trudniej przychodzi to specjalistom z dziedziny psychologii, którzy dotychczas nie spotkali się z tym fenomenem. Cały bagaż wiedzy przeszkadza im bez uprzedzeń obserwować nowe zjawisko.

tekst pochodzi z nieistniejącej już oficjalnej strony Berta Hellingera

_______________________________________

Wygodniej to samo poczytasz tutaj

Bookmark and Share

Cisza

cisza

Na kongresie psychoterapeutycznym słynny psycholog wygłosił odczyt o kobiecości i został gwałtownie zaatakowany w dyskusji przez młode kobiety. Były zdania, że kobietom wciąż jeszcze dzieje się wielka krzywda i że to straszna arogancja, że on jako mężczyzna ma odwagę w obecności kobiet mówić o kobiecości.

Psycholog, który przemawiał najwyraźniej w najlepszej intencji, czuł się skrzywdzony i zapędzony w kozi róg, tym bardziej, że się wydawało, że jakby nie umiał zbyt wiele przeciwstawić argumentom tych młodych kobiet.

Po kongresie profesor zastanawiał się, gdzie popełnił błąd. Omówił rzecz z kolegami i poszedł do mądrego człowieka z pytaniem o radę.

Mędrzec powiedział: „Młode kobiety mają rację. Chociaż same potrafią sobie poradzić z mężczyzną, jak mogłeś zauważyć, i prawdopodobnie same też nie doznały krzywdy. Jednak krzywdę, której doznały inne kobiety, biorą tak do siebie, jak gdyby ją same przeżyły, i stąd czerpią jak jemioła swoją siłę z obcego pnia. Chociaż nie mają przez to własnej wagi i pozostają w miłości skazane na sobie podobnych, pomagają jednak tym, którzy przyjdą po nich; albowiem jeden sieje a drugi zbiera”.

Tego wszystkiego nie chcę wiedzieć”, odpowiedział psycholog. „Chciałbym wiedzieć, co mam zrobić, gdy znów znajdę się w takiej sytuacji?”

Zrób to jak człowiek zaskoczony na otwartym polu przez burzę. Szuka kryjówki i czeka, aż minie. Potem wychodzi znów na otwartą przestrzeń i cieszy się świeżym powietrzem

Gdy psycholog był znów w kręgu swoich kolegów, zapytali go oni, co mędrzec mu poradził. „Ach” powiedział „nie umiem sobie dokładnie przypomnieć, ale sądzę, że był zdania, że nawet przy burzy powinno się częściej wychodzić na świeże powietrze”.

BERT HELLINGER

__________________________________

Wygodniej to samo poczytasz tutaj 

Bookmark and Share

Notka biograficzna

04

Bert Hellinger - urodził się 16 grudnia 1925 roku w Leimen koło Heidelbergu jako Anton Hellinger. Jego dzieciństwo i młodość przypadły na czasy nazizmu w Niemczech. „Jeśli chodzi o nazizm, urodziłem się w rodzinie, która tę ideologię odrzucała. To była zasługa matki”. Do szkoły średniej chodził w Lohr am Main. Mieszkał w internacie Aloysianum, prowadzonym przez katolicki zakon Misjonarzy z Marianhill. Mając 17 lat znalazł się na liście nazistów jako „wrogi element”. Odmówiono mu świadectwa maturalnego. Wcielenie do armii i wysłanie na front uchroniło go od problemów z gestapo. Dostał się do niewoli i trafił do obozu Aliantów w Belgii. W 1945 wrócił do Niemiec.

Rok później wstąpił do zakonu Misjonarzy z Mariannhill w Würzburgu Przyjął imię Suitbert (stąd wywodzi się jego obecne imię Bert). Studiował filozofię, teologię i pedagogikę. W 1952 otrzymał święcenia kapłańskie, a rok później wyjechał na misję do Republiki Południowej Afryki. Pracował w szkole w prowincji Kwazulu-Natal i był proboszczem Zulusów. „Wśród uczniów zawsze dobrze się czułem”. Z prowadzonej przez niego misjonarskiej szkoły pochodziło 13 % czarnych studentów. Nauczył się języka Zulusów, poznał ich rytuały i zwyczaje plemienne. W czasie misji po raz pierwszy zetknął się z dynamiką grupową, biorąc udział w ekumenicznych pracach prostestantów.

W 1968 roku powrócił do Niemiec. Został przełożonym domu Misjonarzy z Marianhill w Würzburgu. Jednocześnie rosło jego zainteresowanie psychologią. Rozpoczął własną psychoanalizę, prowadził kursy z dynamiki grupowej. W roku 1971 wystąpił z zakonu.

Kształcił się w zakresie psychoanalizy w Wiedniu (Wiener Arbeitskreis für Tiefenpsychologie. Tam poznał swą późniejszą żonę i wkrótce wziął z nią ślub. Poszukiwał własnej drogi w terapii, przedkładając pracę grupową nad indywidualną. Jego wykształcenie psychoanalityczne zostało potwierdzone przez Monachijskie Stowarzyszenie Psychoanalizy (Münchner Arbeitsgemeinschaft für Psychoanalyse), organizację dopuszczającą do wykonywania praktyki terapeutycznej. Jego kwalifikacje uznane zostały w 1982 przez Bawarskie Zrzeszenie Kas Chorych (Kassenärztliche Vereinigung Bayerns), odpowiednik Kasy Chorych, co daje możliwość otwarcie praktyki i prowadzenie rozliczeń z kasami chorych. Hellinger jednak zwrócił te uprawnienia i nigdy ich nie odnowił, ponieważ nie uprawiał terapii indywidualnej.

Wyjechał do Ameryki do Arthura Janova do Primal InstituteInteresował się najważniejszymi kierunkami wspólczesnej psychologii: terapią Gestalt, analizą transakcyjną Erica Berne'a, holdingiem Jiriny Prekop, Neurolingwistycznym Programowaniem (NLP) i hipnoterapią Miltona Ericksona, a także ustawieniami rodzinnymi Virginii Satir.Uczył się u twórców systemowej terapii rodzinnej i dynamiki grup:doktor Mary Selvini Parazzoli oraz u prof. dra Helma Stierlina, szefa wydziału studiów psychoanalitycznych na Uniwersytecie w Heidelbergu.

Na początku lat 80-ych osiedlił się w Monachium. W 1996 roku powstało Międzynarodowe Stowarzyszenie Rozwiązań Systemowych według Berta Hellingera (Internationale Arbeitsgemeinschaft Systemische Lösungen nach Bert Hellinger). Od 1993 zaczął publikować, najpierw książki potem także kasety wideo.

Obecnie Bert Hellinger mieszka w południowo-wschodniej Bawarii nad granicą niemiecko-austriacką.

 

Bookmark and Share

Początek

hellinger

Z wielką przyjemnością informuję o fakcie, że rusza nowy blog - Bert Hellinger. Impulsem do tworzenia ów bloga jest fakt, że  jeśli chodzi o polskich czytelników internetowych to Bert Hellinger jakby przysnął . Doskonała strona tworzona jakieś 4-5 lat temu przez drużynę Zenona Mazurczaka przestała istnieć, a szkoda bo news-y pojawiały się tam codziennie . "Nowa" oficjalna strona, powierzona ludziom z PTPI, rusza w ślimaczym tempie i nie wiadomo czy wystartuje, jedyne skrawki życia pojawiają się na  forum Wiedza o życiu.

Cel jest prosty - jeden dzień - jeden post, głównie w odniesieniu do polskiego uwikłania i rozumienia tej odkrywczej metody.

Serdecznie zapraszam do aktywnego uczestnictwa, istnieje możliwość współtworzenia bloga, wychodzę z założenia, że opisuje coś co nie należy do mnie, a raczej do wszystkich zainteresowanych.

Pozdrawiam

AN

Bookmark and Share 

31 stycznia 2010

Drugi porządek pomagania



Drugi porządek pomagania 

Pomaganie służy z jednej strony przeżyciu, z drugiej rozwojowi i wzrastaniu. Przeżycie, rozwój i wzrastanie zależą od szczególnych okoliczności zewnętrznych i wewnętrznych. Wiele okoliczności zewnętrznych jest danych z góry i nie sposób ich zmienić (np. choroba dziedziczna lub następstwa pewnych wydarzeń lub następstwa własnej lub cudzej winy). 
Kiedy pomaganie nie uwzględnia okoliczności zewnętrznych albo nie chce ich dostrzegać, skazane jest na niepowodzenie. 
Tym bardziej dotyczy to okoliczności wewnętrznych. Należą do nich czyjeś szczególne zadanie osobiste (misja), uwikłanie w losy innych w rodzinie i ślepa miłość, która pod wpływem sumienia trzyma się kurczowo myślenia magicznego. Co konkretnie znaczy, wyjaśniłem szczegółowo w książce „Porządki Miłości”, w rozdziale „O niebie, które wywołuje chorobę i o ziemi, która leczy”. 
Wielu pomagającym cudzy los może się jawić jako ciężki i chcieliby go odmienić. Ale często nie dlatego, że klient tego potrzebuje lub chce, lecz że oni sami ów los źle znoszą. Kiedy klient mimo to nadal pozwala sobie pomagać, to nie tyle dlatego, że tego potrzebuje, lecz że chce pomóc pomagającemu. Takie pomaganie staje się braniem, a przyjmowanie pomocy staje się dawaniem. 
Drugi porządek pomagania jest zatem taki, że podporządkowuje się ono okolicznościom i tylko tak dalece ingeruje, dając wsparcie, jak na to pozwalają okoliczności. Takie pomaganie jest powściągliwe, ale ma siłę. 
Nieporządek pomagania w tym przypadku polegałby na zaprzeczaniu okolicznościom albo ich przysłanianiu, gdy tymczasem trzeba spojrzeć im w oczy wspólnie z tym, kto szuka pomocy. Wola pomagania wbrew okolicznościom osłabia zarówno pomagającego, jak i tego, kto oczekuje pomocy albo któremu się ją proponuje albo nawet narzuca. 

Archetyp pomagania 
Archetypem pomagania jest relacja między rodzicami a dzieckiem, przede wszystkim stosunek matki do dziecka. Rodzice dają, dzieci biorą. Rodzice są duzi, bogaci, mają przewagę, dzieci są małe, biedne, potrzebują wszystkiego. Ponieważ rodzice i dzieci oddani są sobie w głębokiej miłości, to wzajemne dawanie i branie może być niemal bezgraniczne. Dzieciom wolno oczekiwać od rodziców prawie wszystko. 
W relacji między rodzicami a dziećmi oczekiwania dzieci i gotowość rodziców do ich spełnienia są konieczne. Panuje porządek. 
Porządek panuje jednak tak długo, jak dzieci są jeszcze małe. W miarę, jak rosną, rodzice stawiają im granice, o które dzieci mogą się potykać i dzięki nim dojrzewać. Czy wówczas rodzice mniej kochają swoje dzieci? Czy byliby lepszymi rodzicami, gdyby nie stawiali im żadnych granic? Czy też okazują się dobrymi rodzicami właśnie przez to, że wymagają od dzieci czegoś, co je przygotowuje do dorosłego życia? Dzieci w tej fazie często biorą to rodzicom za złe, ponieważ wolałyby podtrzymać pierwotne uzależnienie. Ale właśnie dzięki temu, że rodzice się wycofują i nie spełniają oczekiwań dzieci, pomagają im wyzwalać się z zależności i krok po kroku działać na własną odpowiedzialność. Tylko w ten sposób dzieci odnajdują własne miejsce w świecie dorosłych i z biorących stają się dającymi. 


28 stycznia 2010

Źródło życia

IMG_2047

Źródło życia


Wyobraź sobie, że jesteś przedzielony w środku

po jednej stronie czujesz ojca

za ojcem czujesz jego rodziców
a za nimi jego dziadków
a jeszcze dalej jego pradziadków
Otwierasz się na siłę życia
która płynie do ciebie przez wszystkich tych przodków
czujesz ich siłę
czasami sięga ona dużo dalej
wszyscy ci przodkowie wypełnili życie
wzięli je i przekazali dalej
Czujesz ciepło które z ich siłą płynie do ciebie
może czujesz różnicę z drugą stroną
gdzie brak jeszcze tego połączenia
Teraz przechodzisz na drugą stronę
i czujesz za sobą matkę
za matką czujesz jej rodziców
za nimi jej dziadków
pradziadków i prapradziadków
splot wielki i rozgałęziony
wszystko pełne życiowej siły
która z daleka przez tych członków płynie do ciebie i cię przenika
Teraz czujemy jak obydwa strumienie życia
płynące od ojca i od matki
splatają się w tobie jedność
niepowtarzalną jedność
czujesz ciepło i siłę
a może też jak tak siła się spiętrza i chce płynąć dalej
. przez nas na wskroś,
do własnych dzieci i do zadań w służbie życia
W ten strumień stawiamy też być może chorobę
choroba czasami przerywa połączenie ze strumieniem życia
uświadamia nam że coś zostało przerwane
chce żebyśmy tę lukę pokonali
gdy pod wpływem choroby
przywrócimy to połączenie ze strumieniem życia
wtedy choroba wypełniła już swoje zadanie
____________________________
Wygodniej to samo poczytasz tutaj
Bookmark and Share

Matka

matka100

 Matka - medytacja

 zamknij oczy

wyobraź sobie, że stoisz jako małe dziecko przed swoją matką
patrzysz na nią tak, jak małe dziecko patrzy na swoją matkę
z pełnym uwielbieniem, całkowicie skierowany na nią
wszyscy kiedyś tacy byliśmy
patrzysz na matkę i mówisz jej:
dziękuję
przypominasz sobie wszystko, co dla ciebie zrobiła:
nosiła cię w swoim łonie, w bólach zrodziła, karmiła cię swoją piersią
i stale o tobie myślała – cały dzień:
jak dziecko się czuje? czego potrzebuje? czy jest głodne?
czy coś je boli?
czy potrzebuje pociechy? czy może wziąć je w ramiona?
cały dzień była tym zajęta, przez wiele lat
patrzysz na nią i mówisz:
kochana mamo – dziękuję
Bert Hellinger 2004

____________________________
Wygodniej to samo poczytasz tutaj 
Bookmark and Share

Biografia - czasy wojny

08
W tym roku skończy pan 80 lat. Gdy Hitler doszedł do władzy, miał pan siedem lat. Przypomina pan to sobie?
Oczywiście. Ojciec wrócił wieczorem z pracy i powiedział do matki: »Hitler jest kanclerzem«. Był bardzo przybity. Przeczuwał, co to znaczy. Wkrótce mieliśmy się przekonać na własnej skórze. Mieszkaliśmy w Kolonii i chcieliśmy się w niedzielę wybrać na wycieczkę do Bergische Land. Poszliśmy na poranną mszę i wyszedłszy z kościoła, czekaliśmy na tramwaj. Do ojca podszedł człowiek z SA i zrobił jakąś uwagę. Mój ojciec odpowiedział. Na co ten z SA zaczął na niego krzyczeć i chciał go aresztować. W tym momencie nadjechał tramwaj, moi rodzice i my troje dzieci szybko wsiedliśmy. Konduktor zamknął natychmiast drzwi i tramwaj odjechał. Ale ten człowiek z SA wskoczył na rower i jechał krzycząc za tramwajem. Motorniczy przejechał następny przystanek, gubiąc tego człowieka z SA. Pasażerowie bili mu brawo. To było w Kolonii wtedy jeszcze możliwe. Później już nie.
Już w wieku dziesięciu lat wyszedł pan z domu i był w internacie.
 Dlaczego?
dużo więcej możliwości i większe swobody. To nie byłoby możliwe w domu.
Czy oboje rodzice byli całkowicie za tym?
Moja matka była całkowicie za tym, mój ojciec był raczej powściągliwy, mówiąc delikatnie. Ale on także się zgodził i pokrył koszty.
Trafił pan w roku 1936 do tego katolickiego internatu. Jak odnosili się ojcowie do narodowego socjalizmu? Czy w ogóle zauważył pan co z ich postawy?
Znajoma matki usłyszała o tym internacie. Wiedziała, że chcę zostać księdzem. To było dla mnie jasne już w wieku pięciu lat. Dlatego powiedziała matce: „To przecież świetna okazja". Internat był prowadzony przez ojców misjonarzy z Marianhill. Mieścił się w Lohr nad Menem. Mieszkaliśmy w internacie i chodziliśmy do miejskiego gimnazjum.
To, że moi rodzice umożliwili mi pobyt w internacie, było wielkim darem. To była znacząca cezura w moim życiu. Miałam dziesięć lat i nagle znalazłem się w innym świecie. Ale dzięki temu miałem  Opowiem mały epizod. Po anszlusie Austrii były w Niemczech powszechne wybory. Najwidoczniej kilku ojców z internatu oraz kilka sióstr, który prowadziły kuchnię, głosowali na nie. Ale to nie były tajne wybory i przechwycono kartki do głosowania. Wieczorem po wyborach SA zorganizowało marsz z pochodniami. Bezpośrednio po nim grupa członków SA stanęła przed internatem i namazała wielkimi literami na ścianie domu: „Tutaj mieszkają zdrajcy" oraz „Głosowaliśmy na nie". Potem wybili prawie 200 szyb w oknach. Także do naszej sypialni, w której już leżeliśmy w łóżkach, leciały kamienie. Nazajutrz aresztowano dwóch ojców, a ma wysłani zostaliśmy na ferie.
W wieku dziesięciu lat wyszedł pan niejako z domu. Czy miał pan w internacie wzorce, którymi się pan kierował?
Ojcowi kierujący internatem byli po prostu dobrzy. Wszystko nam umożliwiali, sport, wędrówki, lekcje muzyki, przedstawienia teatralne. Uczyłem się gry na skrzypcach, grałem w orkiestrze i śpiewałem w chórze. Mieliśmy też wielką bibliotekę.
Nie tęsknił pan za domem? Był pan dosyć daleko od domu.
Nie. Jeździłem przecież na ferie do domu. Czas w internacie był dla mnie bardzo piękny. Czułem się pod każdym względem wspierany. Ojcowie nas lubili i wspierali. Stale byliśmy czymś zajęci. Nie było tam nudy.
Jeśli pomyślę, jakie wielkie znaczenie przypisuje pan w pracy terapeutycznej rodzinie i jak mało nacieszył się pan rodzinnością - czy nie było kropli goryczy?
W internacie czułem się jak w domu. Ale w roku 1941 internat został zamknięty. Wtedy pojechałem znów do domu i byłem dwa lata w Kassel u rodziców. Wtedy tam się przeprowadzili z Kolonii. Miałem wtedy 15 lat.
A więc w okresie dojrzewania. Przypominam sobie, gdy po dłuższym pobycie poza domem wróciłam, dostałam ostatni policzek od ojca, ponieważ nie dawałam sobie nic powiedzieć.
Jak to było z panem?
Ach, wie pani, była przecież wojna. Na takie rzeczy właściwie nie mieliśmy czasu. Mój ojciec wspierał wszystko, gdy czegoś chciałem, koncerty lub teatr. Pod tym względem nie było żadnych ograniczeń. Pracował po dziesięć dwanaście godzin dziennie jako inżynier w zakładzie zbrojeniowym i wracał późno wieczorem do domu.
A mieliśmy interesujących sąsiadów. Obok mieszkała rodzina Würmeling. Ich ojciec został później za Adenauera ministrem do spraw rodziny.
Przypominam sobie bardzo dobrze. Było nas sześcioro w domu i zniżka na kolej dla wielodzietnych rodziny została nazwana od jego nazwiska "würmelingiem".
Jego najstarszy syn był moim przyjacielem. W tym domu bywało wielu jezuitów. To, jak tam rozmawiano i dyskutowano, zrobiło na mnie jako 15-16 letnim chłopcu niesłychane wrażenie. Przyjemnie było się im przysłuchiwać. Byli otwarci na świat i ludzi. Zupełne przeciwieństwo narodowych socjalistów.
Ci, z którymi się tam zetknąłem, byli bardzo wykształceni, bardzo duchowo nastawieni i zdyscyplinowani. Mieli aurę, która mi po prostu dobrze robiła.
____________________________
wygodniej to samo poczytasz  tutaj

Pierwszy porządek pomagania

helpful_tips_banner-297x300 
Pierwszy porządek pomagania jest taki, że można dać tylko to, co się ma, a oczekiwać i brać tylko to, czego się potrzebuje.
Pierwszy nieporządek pomagania zaczyna się wtedy,
- gdy ktoś chce dać coś, czego nie ma,
- a inny chce wziąć coś, czego nie potrzebuje.
- Albo kiedy oczekuje i żąda od drugiego czegoś, czego ten dać nie może, bo sam tego nie ma
- Ale też kiedy ktoś nie powinien czegoś dawać, ponieważ w ten sposób odebrałby drugiemu coś, co ten potrafi lub musi sam udźwignąć i może lub powinien to zrobić.
Dawanie i branie mają zatem granice. Sztuka pomagania polega na dostrzeganiu tych granic i ich przestrzeganiu.
Takie pomaganie cechuje pokora. Często w obliczu oczekiwań, a także cierpienia, rezygnuje się z pomagania. To, co pomagający musi przy tym narzucić zarówno sobie, jak i temu, kto szuka u niego pomocy, widzimy naocznie przy ustawieniach rodzinnych. Ta pokora i rezygnowanie przeczą wielu tradycyjnym wyobrażeniom o prawdziwym pomaganiu i często narażają pomagającego na ciężkie zarzuty i ataki.

O metodzie

image

Metoda ustawień rodzinnych przeznaczona jest dla osób mających problemy w rodzinie. Pomaga skutecznie doprowadzić do ich rozwiązania, choć często jawią się one jako nierozwiązywalne. Ustawienie w bardzo konkretny sposób przywraca porządek w systemie rodzinnym, w sytuacjach konfliktowych lub kryzysowych.

Bert Hellinger, twórca metody konstelacji rodzinnych, odkrył, że to, co dzieje się w rodzinie ma kluczowy wpływ na jednostkę i decyduje o jej zdrowiu i powodzeniu w życiu. Dotyczy to zarówno rodziny pochodzenia (rodzice, rodzeństwo, dzieci), jak i rodziny aktualnej (mąż, żona dzieci).

Czy chcemy tego, czy nie, czy wiemy o tym, czy też nie, jesteśmy częścią całości, należymy do systemu, jesteśmy połączeni z naszymi krewnymi żyjącymi, nawet pomimo dzielących nas geograficznych odległości, a także, mimo iż nie widujemy się z nimi często ( a czasem wcale). Jesteśmy połączeni także ze zmarłymi członkami rodziny, nawet z tymi, których nie poznaliśmy, bo należą do odległych generacji.

Metoda Berta Hellingera zakłada, że każdy członek rodziny, żywy czy umarły ma takie samo prawo do przynależności do systemu. Rodzina jawi się tutaj jako żywy organizm, pole energetyczne, rządzące się własnymi prawami, w którym każda należąca do niej osoba posiada swe miejsce. Można by powiedzieć, że rodzina jest swego rodzaju klanem, obdarzonym własną duszą. Dusza ta jest niejako strażnikiem moralnego porządku w każdej rodzinie. Dąży ona do wyrównania krzywd moralnych (jeśli takowe miały miejsce) w obrębie systemu, a także w stosunku do osób spoza niego. I dąży do tego wytrwale, przez pokolenia.

Dzieci są członkami rodziny, które całkowicie, poza swoją wiedzą i poza intencją przejmują wszystkie energie systemu. Nowi przybysze, czyli właśnie dzieci przejmują na siebie niesprawiedliwości i winy. Są wtedy uwikłane w los swych przodków, to znaczy, przyjmują ich postawy i losy, żyjąc niejako nie swoim życiem. W ten sposób próbują wyrównać „moralne krzywdy”, które miały miejsce w systemie.

Cóż może być taką „moralną krzywdą” dla duszy rodziny? Przedwczesna śmierć jednego z jej członków (tuż po urodzeniu, w czasie porodu, na wojnie, w wypadku, w wyniku aborcji), wykluczenie członka z systemu rodzinnego (odrzucenie, zapomnienie, zemsta, milczenie), trudny los jednego z członków rodziny (kalectwo, choroba psychiczna, wczesne wdowieństwo, bieda), zło spowodowane przez członka rodziny (gwałt, morderstwo, niesprawiedliwy spadek).

W ustawieniu uwalniają się napięcia, gdy zostanie odkryte i nazwane podobieństwo i związek. Odkryte podobieństwa zdejmują z ustawiającego konieczność odpłacenia za cudze krzywdy, tym samym uwalniają z uwikłań do życia we własny, niepowtarzalny sposób.


Osoba, która po raz pierwszy jest obecna przy ustawieniu rodziny, ze zdziwieniem stwierdzi, ze właściwie nie jest w stanie uciec od uczuciowego uczestniczenia w tym zjawisku. Przebieg ustawienia nie jest jej obojętny, czy tego chce, czy nie.
Jednak na temat ustawień istnieje nadal wiele pytań, na które nie ma jednoznacznych odpowiedzi.

„Wiedzące pole”

Ustawienia rodziny wykorzystują coś zupełnie nowego, co dotychczas nie było świadomie zauważone w żadnym kierunku terapeutycznym. Jest to fenomen, zjawisko, które po raz pierwszy zostało określone jako „wiedzące pole” przez Albrechta Mahra. Bez zrozumienia tego fenomenu nie można zrozumieć i pojąć pracy z ustawieniami rodziny.

„Wiedzące pole” znaczy tyle, że reprezentanci otrzymują dostęp do wiedzy osób, których miejsca zajęli. Jako te osoby odbierają uczucia i relacje ustawianej rodziny. Reprezentanci nawiązują kontakt z głębszą warstwą lub prawdą związków w obcym systemie – zjawisko dotychczas niewyjaśnione.

Osoba, która ustawia zawsze słucha z ogromną uwagą tego, co przekazują reprezentanci. Bardzo rzadko zdarzało się, że odrzuciła przekazywane informacje jako nietrafione. Raczej jest zaskoczona prawdziwością słyszanych wypowiedzi, nawet jeżeli są sprzeczne z powierzchownymi zachowaniami w jej rodzinie. Choć brzmi to niewiarygodnie, w ustawieniach rodzin całkowicie obcy ludzie stają się kanałem prawdy o danym systemie.

Proszę sobie wyobrazić, droga Czytelniczko, drogi Czytelniku: jesteś w grupie, aby ustawić swoją rodzinę. Dotychczas nieznany ci uczestnik ustawia jako pierwszy, wybiera cię jako reprezentanta i wskazuje ci miejsce.

Gdy stają również inni członkowie rodziny, ty wczuwasz się w swoje miejsce i nagle zaczynają ci drżeć nogi. Odczuwasz sympatię do siostry stojącej naprzeciw i niechęć do brata stojącego z boku. Zapomniana i wykluczona z rodziny ciocia zostanie ustawiona naprzeciw ciebie. Nagle w oczach pojawiają ci się łzy i czujesz niesamowitą miłość do tej nieznanej ci osoby.

To brzmi niesamowicie i jest tak niezwykłe, iż najpierw pojawia się sceptycyzm. Na zdrowy rozum trudno się z tym zgodzić, wątpliwości wydają się uzasadnione. Naturalnie, również wątpiący widzi, że reprezentanci reagują i że pojawiają się gwałtowne uczucia. Może to autorytet terapeuty prowokuje takie reakcje? „Czysta manipulacja” usłyszałem raz od rozgniewanego obserwatora po ustawieniach.

A może chodzi o autosugestię, a reprezentanci przenoszą swoje uczucia z własnej rodziny i potem coraz mocniej wchodzą w ustawienie? Jednak często pojawiają się reakcje, które nie mają nic albo mają niewiele wspólnego z rodziną reprezentanta.

Nasz rozsądek i nasze dotychczasowe doświadczenie są naszymi najważniejszymi punktami odniesienia w ocenianiu świata. Ustawienia są dla większości ludzi sprzeczne z dotychczasowym obrazem świata. Interesujące, że laikom jest zwykle łatwiej zaakceptować zjawisko ustawień. Trudniej przychodzi to specjalistom z dziedziny psychologii, którzy dotychczas nie spotkali się z tym fenomenem. Cały bagaż wiedzy przeszkadza im bez uprzedzeń obserwować nowe zjawisko.

tekst pochodzi z nieistniejącej już oficjalnej strony Berta Hellingera

_______________________________________

Wygodniej to samo poczytasz tutaj

Bookmark and Share

Cisza

cisza

Na kongresie psychoterapeutycznym słynny psycholog wygłosił odczyt o kobiecości i został gwałtownie zaatakowany w dyskusji przez młode kobiety. Były zdania, że kobietom wciąż jeszcze dzieje się wielka krzywda i że to straszna arogancja, że on jako mężczyzna ma odwagę w obecności kobiet mówić o kobiecości.

Psycholog, który przemawiał najwyraźniej w najlepszej intencji, czuł się skrzywdzony i zapędzony w kozi róg, tym bardziej, że się wydawało, że jakby nie umiał zbyt wiele przeciwstawić argumentom tych młodych kobiet.

Po kongresie profesor zastanawiał się, gdzie popełnił błąd. Omówił rzecz z kolegami i poszedł do mądrego człowieka z pytaniem o radę.

Mędrzec powiedział: „Młode kobiety mają rację. Chociaż same potrafią sobie poradzić z mężczyzną, jak mogłeś zauważyć, i prawdopodobnie same też nie doznały krzywdy. Jednak krzywdę, której doznały inne kobiety, biorą tak do siebie, jak gdyby ją same przeżyły, i stąd czerpią jak jemioła swoją siłę z obcego pnia. Chociaż nie mają przez to własnej wagi i pozostają w miłości skazane na sobie podobnych, pomagają jednak tym, którzy przyjdą po nich; albowiem jeden sieje a drugi zbiera”.

Tego wszystkiego nie chcę wiedzieć”, odpowiedział psycholog. „Chciałbym wiedzieć, co mam zrobić, gdy znów znajdę się w takiej sytuacji?”

Zrób to jak człowiek zaskoczony na otwartym polu przez burzę. Szuka kryjówki i czeka, aż minie. Potem wychodzi znów na otwartą przestrzeń i cieszy się świeżym powietrzem

Gdy psycholog był znów w kręgu swoich kolegów, zapytali go oni, co mędrzec mu poradził. „Ach” powiedział „nie umiem sobie dokładnie przypomnieć, ale sądzę, że był zdania, że nawet przy burzy powinno się częściej wychodzić na świeże powietrze”.

BERT HELLINGER

__________________________________

Wygodniej to samo poczytasz tutaj 

Bookmark and Share

Notka biograficzna

04

Bert Hellinger - urodził się 16 grudnia 1925 roku w Leimen koło Heidelbergu jako Anton Hellinger. Jego dzieciństwo i młodość przypadły na czasy nazizmu w Niemczech. „Jeśli chodzi o nazizm, urodziłem się w rodzinie, która tę ideologię odrzucała. To była zasługa matki”. Do szkoły średniej chodził w Lohr am Main. Mieszkał w internacie Aloysianum, prowadzonym przez katolicki zakon Misjonarzy z Marianhill. Mając 17 lat znalazł się na liście nazistów jako „wrogi element”. Odmówiono mu świadectwa maturalnego. Wcielenie do armii i wysłanie na front uchroniło go od problemów z gestapo. Dostał się do niewoli i trafił do obozu Aliantów w Belgii. W 1945 wrócił do Niemiec.

Rok później wstąpił do zakonu Misjonarzy z Mariannhill w Würzburgu Przyjął imię Suitbert (stąd wywodzi się jego obecne imię Bert). Studiował filozofię, teologię i pedagogikę. W 1952 otrzymał święcenia kapłańskie, a rok później wyjechał na misję do Republiki Południowej Afryki. Pracował w szkole w prowincji Kwazulu-Natal i był proboszczem Zulusów. „Wśród uczniów zawsze dobrze się czułem”. Z prowadzonej przez niego misjonarskiej szkoły pochodziło 13 % czarnych studentów. Nauczył się języka Zulusów, poznał ich rytuały i zwyczaje plemienne. W czasie misji po raz pierwszy zetknął się z dynamiką grupową, biorąc udział w ekumenicznych pracach prostestantów.

W 1968 roku powrócił do Niemiec. Został przełożonym domu Misjonarzy z Marianhill w Würzburgu. Jednocześnie rosło jego zainteresowanie psychologią. Rozpoczął własną psychoanalizę, prowadził kursy z dynamiki grupowej. W roku 1971 wystąpił z zakonu.

Kształcił się w zakresie psychoanalizy w Wiedniu (Wiener Arbeitskreis für Tiefenpsychologie. Tam poznał swą późniejszą żonę i wkrótce wziął z nią ślub. Poszukiwał własnej drogi w terapii, przedkładając pracę grupową nad indywidualną. Jego wykształcenie psychoanalityczne zostało potwierdzone przez Monachijskie Stowarzyszenie Psychoanalizy (Münchner Arbeitsgemeinschaft für Psychoanalyse), organizację dopuszczającą do wykonywania praktyki terapeutycznej. Jego kwalifikacje uznane zostały w 1982 przez Bawarskie Zrzeszenie Kas Chorych (Kassenärztliche Vereinigung Bayerns), odpowiednik Kasy Chorych, co daje możliwość otwarcie praktyki i prowadzenie rozliczeń z kasami chorych. Hellinger jednak zwrócił te uprawnienia i nigdy ich nie odnowił, ponieważ nie uprawiał terapii indywidualnej.

Wyjechał do Ameryki do Arthura Janova do Primal InstituteInteresował się najważniejszymi kierunkami wspólczesnej psychologii: terapią Gestalt, analizą transakcyjną Erica Berne'a, holdingiem Jiriny Prekop, Neurolingwistycznym Programowaniem (NLP) i hipnoterapią Miltona Ericksona, a także ustawieniami rodzinnymi Virginii Satir.Uczył się u twórców systemowej terapii rodzinnej i dynamiki grup:doktor Mary Selvini Parazzoli oraz u prof. dra Helma Stierlina, szefa wydziału studiów psychoanalitycznych na Uniwersytecie w Heidelbergu.

Na początku lat 80-ych osiedlił się w Monachium. W 1996 roku powstało Międzynarodowe Stowarzyszenie Rozwiązań Systemowych według Berta Hellingera (Internationale Arbeitsgemeinschaft Systemische Lösungen nach Bert Hellinger). Od 1993 zaczął publikować, najpierw książki potem także kasety wideo.

Obecnie Bert Hellinger mieszka w południowo-wschodniej Bawarii nad granicą niemiecko-austriacką.

 

Bookmark and Share

Początek

hellinger

Z wielką przyjemnością informuję o fakcie, że rusza nowy blog - Bert Hellinger. Impulsem do tworzenia ów bloga jest fakt, że  jeśli chodzi o polskich czytelników internetowych to Bert Hellinger jakby przysnął . Doskonała strona tworzona jakieś 4-5 lat temu przez drużynę Zenona Mazurczaka przestała istnieć, a szkoda bo news-y pojawiały się tam codziennie . "Nowa" oficjalna strona, powierzona ludziom z PTPI, rusza w ślimaczym tempie i nie wiadomo czy wystartuje, jedyne skrawki życia pojawiają się na  forum Wiedza o życiu.

Cel jest prosty - jeden dzień - jeden post, głównie w odniesieniu do polskiego uwikłania i rozumienia tej odkrywczej metody.

Serdecznie zapraszam do aktywnego uczestnictwa, istnieje możliwość współtworzenia bloga, wychodzę z założenia, że opisuje coś co nie należy do mnie, a raczej do wszystkich zainteresowanych.

Pozdrawiam

AN

Bookmark and Share