W tym roku skończy pan 80 lat. Gdy Hitler doszedł do władzy, miał pan siedem lat. Przypomina pan to sobie?
Dlaczego?Oczywiście. Ojciec wrócił wieczorem z pracy i powiedział do matki: »Hitler jest kanclerzem«. Był bardzo przybity. Przeczuwał, co to znaczy. Wkrótce mieliśmy się przekonać na własnej skórze. Mieszkaliśmy w Kolonii i chcieliśmy się w niedzielę wybrać na wycieczkę do Bergische Land. Poszliśmy na poranną mszę i wyszedłszy z kościoła, czekaliśmy na tramwaj. Do ojca podszedł człowiek z SA i zrobił jakąś uwagę. Mój ojciec odpowiedział. Na co ten z SA zaczął na niego krzyczeć i chciał go aresztować. W tym momencie nadjechał tramwaj, moi rodzice i my troje dzieci szybko wsiedliśmy. Konduktor zamknął natychmiast drzwi i tramwaj odjechał. Ale ten człowiek z SA wskoczył na rower i jechał krzycząc za tramwajem. Motorniczy przejechał następny przystanek, gubiąc tego człowieka z SA. Pasażerowie bili mu brawo. To było w Kolonii wtedy jeszcze możliwe. Później już nie.
Już w wieku dziesięciu lat wyszedł pan z domu i był w internacie.
dużo więcej możliwości i większe swobody. To nie byłoby możliwe w domu.
Czy oboje rodzice byli całkowicie za tym?
Moja matka była całkowicie za tym, mój ojciec był raczej powściągliwy, mówiąc delikatnie. Ale on także się zgodził i pokrył koszty.
Trafił pan w roku 1936 do tego katolickiego internatu. Jak odnosili się ojcowie do narodowego socjalizmu? Czy w ogóle zauważył pan co z ich postawy?
Znajoma matki usłyszała o tym internacie. Wiedziała, że chcę zostać księdzem. To było dla mnie jasne już w wieku pięciu lat. Dlatego powiedziała matce: „To przecież świetna okazja". Internat był prowadzony przez ojców misjonarzy z Marianhill. Mieścił się w Lohr nad Menem. Mieszkaliśmy w internacie i chodziliśmy do miejskiego gimnazjum.
To, że moi rodzice umożliwili mi pobyt w internacie, było wielkim darem. To była znacząca cezura w moim życiu. Miałam dziesięć lat i nagle znalazłem się w innym świecie. Ale dzięki temu miałem Opowiem mały epizod. Po anszlusie Austrii były w Niemczech powszechne wybory. Najwidoczniej kilku ojców z internatu oraz kilka sióstr, który prowadziły kuchnię, głosowali na nie. Ale to nie były tajne wybory i przechwycono kartki do głosowania. Wieczorem po wyborach SA zorganizowało marsz z pochodniami. Bezpośrednio po nim grupa członków SA stanęła przed internatem i namazała wielkimi literami na ścianie domu: „Tutaj mieszkają zdrajcy" oraz „Głosowaliśmy na nie". Potem wybili prawie 200 szyb w oknach. Także do naszej sypialni, w której już leżeliśmy w łóżkach, leciały kamienie. Nazajutrz aresztowano dwóch ojców, a ma wysłani zostaliśmy na ferie.
W wieku dziesięciu lat wyszedł pan niejako z domu. Czy miał pan w internacie wzorce, którymi się pan kierował?
Ojcowi kierujący internatem byli po prostu dobrzy. Wszystko nam umożliwiali, sport, wędrówki, lekcje muzyki, przedstawienia teatralne. Uczyłem się gry na skrzypcach, grałem w orkiestrze i śpiewałem w chórze. Mieliśmy też wielką bibliotekę.
Nie tęsknił pan za domem? Był pan dosyć daleko od domu.
Nie. Jeździłem przecież na ferie do domu. Czas w internacie był dla mnie bardzo piękny. Czułem się pod każdym względem wspierany. Ojcowie nas lubili i wspierali. Stale byliśmy czymś zajęci. Nie było tam nudy.
Jeśli pomyślę, jakie wielkie znaczenie przypisuje pan w pracy terapeutycznej rodzinie i jak mało nacieszył się pan rodzinnością - czy nie było kropli goryczy?
W internacie czułem się jak w domu. Ale w roku 1941 internat został zamknięty. Wtedy pojechałem znów do domu i byłem dwa lata w Kassel u rodziców. Wtedy tam się przeprowadzili z Kolonii. Miałem wtedy 15 lat.
A więc w okresie dojrzewania. Przypominam sobie, gdy po dłuższym pobycie poza domem wróciłam, dostałam ostatni policzek od ojca, ponieważ nie dawałam sobie nic powiedzieć.
Jak to było z panem?
____________________________Ach, wie pani, była przecież wojna. Na takie rzeczy właściwie nie mieliśmy czasu. Mój ojciec wspierał wszystko, gdy czegoś chciałem, koncerty lub teatr. Pod tym względem nie było żadnych ograniczeń. Pracował po dziesięć dwanaście godzin dziennie jako inżynier w zakładzie zbrojeniowym i wracał późno wieczorem do domu.
A mieliśmy interesujących sąsiadów. Obok mieszkała rodzina Würmeling. Ich ojciec został później za Adenauera ministrem do spraw rodziny.
Przypominam sobie bardzo dobrze. Było nas sześcioro w domu i zniżka na kolej dla wielodzietnych rodziny została nazwana od jego nazwiska "würmelingiem".
Jego najstarszy syn był moim przyjacielem. W tym domu bywało wielu jezuitów. To, jak tam rozmawiano i dyskutowano, zrobiło na mnie jako 15-16 letnim chłopcu niesłychane wrażenie. Przyjemnie było się im przysłuchiwać. Byli otwarci na świat i ludzi. Zupełne przeciwieństwo narodowych socjalistów.
Ci, z którymi się tam zetknąłem, byli bardzo wykształceni, bardzo duchowo nastawieni i zdyscyplinowani. Mieli aurę, która mi po prostu dobrze robiła.
wygodniej to samo poczytasz tutaj
0 komentarze:
Prześlij komentarz